02-04-2014, 00:00
W bankach spread walutowy, czyli różnica między kursem sprzedaży a kursem kupna danej waluty, sięga nawet ponad 30 gr na euro czy franku szwajcarskim. Kursy sprzedaży walut w bankach są często o kilkanaście groszy wyższe np. od kursów w kantorach. Kredytodawcy dobrze zarabiają na spreadach od klientów spłacających kredyty walutowe.
Wiele setek tysięcy Polaków zaciągnęło kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich czy w euro. Już w momencie wypłaty kredytu poznały pierwszy raz na własnej skórze, czym jest spread walutowy. Bank wypłacał im np. 240 tys. zł, ale zadłużenie określał w walucie. Do przeliczenia służył mu własny kurs kupna danej waluty z danego dnia. Przyjmując, że chodzi o kredyt we frankach, a kurs kupna CHF/PLN w danym dniu wynosił 3, zadłużenie wynosiło 80 tys. franków. Problem tylko w tym, że na rynku frank kosztował np. 3,10 zł. Przy takim kursie kredytu byłoby „tylko” niecałe 77,5 tys. franków. Co więcej, przyjmując, że kurs sprzedaży franka w tym banku wynosił 3,25, to gdyby, hipotetycznie rzecz ujmując, kredytobiorca zechciał od razu spłacić to swoje zadłużenie w wysokości 80 tys. franków, musiałby oddać nie 240 tys. zł, ale 260 tys. zł. Na spreadzie walutowym, czyli rozstrzale między kursem kupna i kursem sprzedaży, bank zarobił zatem 20 tys. zł.
Dużo wyższy od dostępnego np. w kantorach kurs sprzedaży walut w bankach to problem za kredytobiorców. Przykładowo, kiedy rata wynosi 500 franków, to przeliczywszy ją po bankowym kursie na poziomie np. 3,50 zł za 1 franka, kredytobiorca musi uiścić 1 750 zł. Gdyby pozyskał franka taniej (np. w kantorze, od znajomego zarabiającego we frankach itp.), np. po 3,40 zł, na każdej racie oszczędzałby 50 zł. Daje po 600 zł oszczędności w roku, i zapewne przynajmniej kilkanaście tysięcy złotych w ciągu całego okresu spłaty. Szczęśliwie, od ok. 2,5 roku tzw. ustawa antyspreadowa znacznie ułatwia regulowanie kredytów walutowych bezpośrednio w walucie kredytu, bez konieczności nabywania waluty u swojego kredytodawcy.
Komentarze